Kliknij tutaj --> 🃏 pasmo górskie w iranie
To wyjątkowe pasmo górskie w Polsce, które jest przykładem unikalnych gór płytowych. Ich płaskie jak stół wierzchołki stanowią turystyczną atrakcję regionu. Najwyższe wzniesienie Gór Stołowych to Szczeliniec Wielki (919 m n.p.m.), natomiast turystów interesują także głazy o fantazyjnych kształtach i wyjątkowe skalne miasta.
Chcą tam: Rudawy o długości 130 kilometrów są najdłuższymi górami Republiki Czeskiej. Stanowi naturalną granicę naszej republiki odpowiednio z Niemcami i Saksonią. Najwyższym szczytem jest Klínovec (1244 m npm). Jest to idealne pasmo górskie do uprawiania kolarstwa i narciarstwa biegowego.
pasmo. 1. «pewna liczba nici, włókien lub włosów przylegających do siebie równolegle». 2. «powierzchnia w kształcie długiego pasa; też: przedmioty w układzie ciągłym, wydłużonym, przypominającym wstęgę lub pas». 3. «szereg zdarzeń lub zjawisk następujących po sobie». 4. «zakres częstotliwości przesyłania
Szar Płanina. Szar Planina, Szarska Planina ( serb. Šar Planina, serb. w cyrylicy i maced. Шар Планина, alb. Malet e Sharrit) – zrębowe pasmo górskie na Półwyspie Bałkańskim . Pod względem politycznym pasmo to znajduje się na terytorium południowej części Kosowa, południowej Serbii, północno-wschodniej Albanii i
Beskidy: Piękno górskiego regionu w Polskich Karpatach. Beskidy to pasmo górskie w Polskich Karpatach, które rozciąga się na obszarze południowej Polski i Czech oraz na zachodzie Ukrainy. To malownicza kraina o bogatej historii, fascynującym dziedzictwie kulturowym i wspaniałych walorach przyrodniczych.
Rencontres Du Ciel Et De L Espace. Wokół Iranu narosło wiele stereotypów. Kraj zaliczany przez USA do tzw. osi zła, przy bliższym poznaniu potrafi jednak pokazać przybyszowi swoje prawdziwe, urzekające oblicze. Iran okazuje się krajem wspaniałych krajobrazów i przyrody, skarbnicą tysiącletnich zabytków i kolebką fascynującej kultury, a przede wszystkim niezwykle gościnnych ludzi. Miejmy nadzieję, że obecna napięta atmosfera nie utrzyma się długo i kraina Persów będzie się w dalszym ciągu coraz bardziej otwierać na turystów. 18 Zobacz galerię Shutterstock 11 lutego 1979 roku, wraz z ogłoszeniem neutralności ostatnich oddziałów wiernych szachowi Mohammedowi Rezie Pahlaviemu, w Iranie zatriumfowała islamska rewolucja pod przywództwem ajatollaha Chomeiniego. Zwana "trzecią wielką światową rewolucją" (po rewolucji francuskiej i bolszewickiej) zwróciła uwagę świata na islam jako siłę polityczną. Kobieta na tle rewolucyjnego muralu w Teheranie Od tamtej pory surowe prawa oparte na szariacie i kontrowersyjna polityka rządzących Iranem sprawiają, że kraj ten postrzegany jest jako niebezpieczny, niegościnny, zacofany, opresyjny wobec kobiet, łamiący prawa człowieka i zagrażający światu. Przeciętnemu Europejczykowi wydaje się on ostatnim miejscem, do którego warto pojechać. Nie jest to jednak do końca prawda. Ci, którzy odważą się pojechać, zwykle po powrocie nie kryją zachwytu, przy którym drobne niedogodności związane z ograniczeniami narzucanymi przez szariat nie mają wielkiego znaczenia. Oczywiście turysta musi postępować rozważnie i przestrzegać wielu przepisów i zwyczajów, ale w zamian otwiera się przed nim fascynujący, nietknięty świat Orientu. Foto: NICOLA MESSANA PHOTOS / Shutterstock Meczet Nasir Al-Mulk, Sziraz Nie wiadomo, co przyniosą ostatnie wydarzenia polityczne i jak długo potrwa napięta atmosfera. Odprężenie w stosunkach Iranu z Zachodem (ograniczenie programu nuklearnego w zamian za zniesienie sankcji gospodarczych) w ostatnich latach dawało nadzieję na otwarcie tego kraju na turystów - przedłużono ważność wiz turystycznych z 15 dni do miesiąca. Miejmy nadzieję, że sytuacja wkrótce się unormuje. Mimo wszystko warto zaplanować sobie perską wyprawę marzeń. Oto subiektywny wybór zaledwie kilku najpopularniejszych miejsc, na które warto zwrócić uwagę. Pozostałe setki innych atrakcji Iranu czekają, aż odkryjecie je na własną rękę! 1/18 Teheran Shutterstock Większość rozpoczyna swoją przygodę z Iranem w Teheranie, największym mieście Bliskiego Wschodu. O początkach miasta niewiele wiadomo. Przez długi czas nie był zbyt znaczącym ośrodkiem - rozwijał się w cieniu starożytnego miasta Rej na jedwabnym szlaku, i razem z nim został zrujnowany podczas mongolskiego najazdu w XIII w. Dopiero w roku 1795, po koronacji Aghi Mohammada, staje się stolicą Persji, którą pozostaje do dziś. 2/18 Teheran Borna Mirahmadian / Shutterstock Teheran, otoczony od północy przez wysokie góry Elbrus i od południa przez pustynię, oferuje malownicze widoki. Ale w mieście warto poświęcić szczególną uwagę znakomitym muzeom: Muzeum Archeologicznemu, Muzeum Szkła i Ceramiki Abguineh, Muzeum Dywanów, Muzeum Kaligrafii Rezy Abbassi, oszałamiającej Kolekcji Klejnotów Koronacyjnych Iranu, jednej z najwspanialszych na świecie. Na osobną uwagę zasługuje znakomite Muzeum Sztuki Współczesnej, z najbogatszą kolekcją zachodniej sztuki współczesnej poza Europą i USA. Miłośnicy zakupów powinni odwiedzić bazar w Teheranie - jeden z najbogatszych i najdłuższych w Iranie, z prawie 10 km alejek i pasaży. Natomiast miłośnicy historii współczesnej powinni zobaczyć dawną ambasadę USA, zamienioną w symbol imperializmu "Wielkiego Szatana", przyozdobioną słynnymi antyamerykańskimi muralami. 3/18 Isfahan Shutterstock Isfahan może się pochwalić jednymi z najpiękniejszych zabytków islamskich na świecie, a jego historia sięga ponad 2700 lat. Renesans miasta przypada na XVI w., kiedy to zostało ono ustanowione stolicą imperium perskiego przez szacha Abbasa I Wielkiego. W tym czasie powstały najwspanialsze budowle miasta, które ponoć były inspiracją dla słynnego indyjskiego mauzoleum Tadź Mahal. Zwiedzanie miasta najlepiej rozpocząć od placu Imama Homeiniego (Majdan-e Imam Homeini) zwanego również Królewskim. Plac otaczają dwupoziomowe arkady handlowe oraz Meczet szacha Lutf Allaha po wschodniej stronie i Meczet Królewski po południowej. Po zachodniej stronie placu znajduje się Ali Kapu (Wysokie Wrota) - brama prowadząca do zespołu pałacowego, z której władca mógł oglądać uroczystości na placu. Na zdjęciu: Meczet szacha Lutf Allaha 4/18 Isfahan Shutterstock Warto również zobaczyć dwa pałace ogrodowe: Czehel Sotun (Czterdzieści Kolumn) i Haszt Beheszt (Osiem Rajów). Bazar w Isfahanie, rozciągający się na długości 2 km, po południowej stronie placu Królewskiego, uważany za jeden z najbardziej egzotycznych na Bliskim Wschodzie, oferuje bogaty wybór towarów, w tym dywanów, mozaik i obrazów. Prawdziwą perłą miasta są piękne mosty na rzece Zajande Rud: Si-o Se Pol (most Trzydziestu Trzech Łuków) z 1602 oraz Khaju z 1650. W ich cieniu, tuż nad wodą, warto odpocząć, popijając herbatę i delektując się fajką wodną. Na zdjęciu: most Khaju 5/18 Shiraz OPIS Zagreb / Shutterstock Sziraz jest stolicą południowej prowincji Fars i dawną stolicą Iranu. Przez lata było ważnym przystankiem na szlaku handlowym wiodącym nad Zatokę Perską. Stanowiło również centrum sztuki i piśmiennictwa, mieszkało tu wielu artystów i uczonych, poeci Sadi i Hafez, filozof Mulla Sadra i mistyk Ruzbehan. Na zdjęciu: Cytadela Karima Chana 6/18 Shiraz Shutterstock Do najciekawszych zabytków Sziraz zaliczyć można bazar Vakil, cytadelę Karima Chana, łaźnie miejskie, Bramę Koranu, mauzoleum poety Chwaja Kermaniego, meczet Nasir ol Molk z bajecznie kolorowymi witrażami, oraz ogród Eram kontrastujący bujną zielenią z otaczającą miasto pustynią. W prowincji Fars znajdują się jedne z najważniejszych stanowisk archeologicznych Iranu, więc Sziraz stanowi dobry punkt wypadowy do ich odwiedzin. Chodzi przede wszystkim o starożytne miasto Persepolis. Na zdjęciu: meczet Nasir ol Molk 7/18 Persepolis Shutterstock Persepolis to jeden z najwspanialszych zabytków archeologicznych świata, wpisany na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO. Ruiny starożytnego perskiego miasta leżą ok . 70 km na północ od Sziraz. Miasto powstało w roku 518 zbudowane przez władców z dynastii Achemenidów, Dariusza I i Kserksesa. Było jedną z czterech stolic perskiego imperium, służącą głównie celom ceremonialnym, szczególnie celebracji nowego roku Noruz. 8/18 Persepolis Kres istnieniu miasta Persepolis położyło zdobycie i zrujnowanie go w roku 330 przez Aleksandra Wielkiego. Pozostałości miasta odsłonięto podczas prac wykopaliskowych w latach 30. XX w. Odkryto zabudowania pałacowe, w tym pomieszczenia gwardii pałacowej i skarbiec, archiwum z pismem klinowym, sieć kanalizacyjną oraz kolumny i monumentalne schody zdobione pięknymi reliefami. 9/18 Miasto Bam Shutterstock Bam jest starożytnym miastem położonym pośrodku pustyni na południu Iranu. Jego początki sięgają VI w ale swój największy rozkwit miasto przeżywało w wiekach średnich (VII – XI w kiedy, ze względu na swoje położenie na jedwabnym szlaku, było istotnym centrum handlowym i ośrodkiem produkcji tekstyliów. Wszystkie budynki publiczne, mieszkalne i fortyfikacje (cytadela i mury) zbudowano z gliny i słomy. Niestety w 2003 roku miasto nawiedziło trzęsienie ziemi, przez co 80 proc. budynków zostało zniszczonych. Do tej pory trwają prace rewaloryzacyjne. 10/18 Jazd Shutterstock Jazd, miasto o historii sięgającej 3000 lat wstecz, leży na styku Wielkiej Pustyni Słonej i Pustyni Lota. To jeden z najsuchszych i najgorętszych zamieszkanych obszarów Iranu - wodę doprowadza z pobliskich gór system podziemnych kanałów. Dzięki swojemu ustronnemu położeniu miasto uniknęło historycznych zawieruch, najazdów i zniszczeń. Mimo tego było ono ważnym ośrodkiem handlowym na szlaku karawan przemierzających kraj ze wschodu na zachód. Marco Polo, który zatrzymał się tu podczas swej słynnej wyprawy, miał nazwać miasto “dobrym i szlachetnym”, oraz bardzo chwalił jakość produkowanych tu jedwabnych tkanin. Jazd jest też od stuleci schronieniem i ośrodkiem religijnym zaratusztrian - mają tu swoją Świątynię Ognia oraz tzw. “wieże milczenia”, na których niegdyś pozostawiano ciała zmarłych dla sępów. 11/18 Jazd istock Architektura Jazd stanowi jeden z najlepszych przykładów tradycyjnego glinianego budownictwa w Iranie. Szczególnie charakterystyczne są wieże wentylacyjne badgiry, będące elementem zmyślnych systemów chłodzących piwnice domów. Warto również wspomnieć o Meczecie Piątkowym, XII-wiecznej świątyni ze wspaniałymi mozaikami i najwyższymi minaretami w kraju, którego sylwetka widnieje na banknocie 200-rialowym. Na zdjęciu: Meczet Piątkowy 12/18 Ośrodek Narciarski Shemshak Shutterstock Shemshak to drugi największy ośrodek narciarski w Iranie, działający od roku 1958. Leży ok. 60 km na północ od Teheranu, w paśmie górskim Alborz. Dysponuje dwoma wyciągami krzesełkowymi, trzema talerzykowymi i trzema orczykowymi, a oświetlone trasy zjazdowe leżą na wysokości od 2550 do 3050 m Sezon trwa tu zwykle od początku grudnia do końca marca. Mimo że największym ośrodkiem narciarskim Iranu jest nieodległy Dizin, to Shemshak uważany jest za teren bardziej wymagający, dla zaawansowanych narciarzy i snowboardzistów. Dzięki temu, poza weekendami, jest zwykle znacznie mniej zatłoczony. 13/18 Ramsar nad Morzem Kaspijskim Ramsar (Mazandaran) to jedna z najładniejszych miejscowości na irańskim wybrzeżu Morza Kaspijskiego i popularne letnisko. W tym miejscu pasmo górskie Alborz, porośnięte gęstym lasem, styka się niemalże z morzem, a wąski pas wybrzeża otula bujna egzotyczna roślinność. Uroki okolicy docenił ostatni szach Iranu, budując tu swój letni pałac, który dzisiaj można zwiedzać. Poza nim nie ma w Ramsar wielu zabytków architektonicznych, ale oprócz kąpieli morskich można odwiedzić gorące źródła lub wybrać się do ciekawej górskiej miejscowości Javaher Deh leżącej 20 km na południe od miasta. 14/18 Ramsar nad Morzem Kaspijskim Ciekawostką jest fakt, że Ramsar i okolice są najbardziej promieniotwórczym, na stałe zamieszkanym miejscem na świecie. Wszystko to ze względu na wspomniane gorące źródła wypłukujące w naturalny sposób z głębi ziemi pierwiastki promieniotwórcze, oraz materiały budowlane pozyskiwane z okolicznych kamieniołomów, które również są aktywne. Mieszkańcy tych terenów otrzymują w ciągu roku dawkę promieniowania szacowaną na 10 mGy, to 10 razy więcej niż zalecana wartość dla obszarów zamieszkanych. Paradoksalnie jednak badania nie wskazują, żeby ten naturalny fenomen wpływał negatywnie na zdrowie mieszkańców. Na zdjęciu: gorące źródła w Ramsar 15/18 Ramsar 16/18 Ramsar 17/18 Shiraz Mohammad Reza Domiri Ganji / Do najciekawszych zabytków Sziraz zaliczyć można bazar Vakil, cytadelę Karima Chana, łaźnie miejskie, Bramę Koranu, mauzoleum poety Chwaja Kermaniego, meczet Nasir ol Molk z bajecznie kolorowymi witrażami, oraz ogród Eram kontrastujący bujną zielenią z otaczającą miasto pustynią. W prowincji Fars znajdują się jedne z najważniejszych stanowisk archeologicznych Iranu, więc Sziraz stanowi dobry punkt wypadowy do ich odwiedzin. Chodzi przede wszystkim o starożytne miasto Persepolis. Na zdjęciu: meczet Nasir ol Molk 18/18 Ośrodek Narciarski Shemshak Shemshak to drugi największy ośrodek narciarski w Iranie, działający od roku 1958. Leży ok. 60 km na północ od Teheranu, w paśmie górskim Alborz. Dysponuje dwoma wyciągami krzesełkowymi, trzema talerzykowymi i trzema orczykowymi, a oświetlone trasy zjazdowe leżą na wysokości od 2550 do 3050 m Sezon trwa tu zwykle od początku grudnia do końca marca. Mimo że największym ośrodkiem narciarskim Iranu jest nieodległy Dizin, to Shemshak uważany jest za teren bardziej wymagający, dla zaawansowanych narciarzy i snowboardzistów. Dzięki temu, poza weekendami, jest zwykle znacznie mniej zatłoczony. Data utworzenia: 7 stycznia 2020 10:05 To również Cię zainteresuje Masz ciekawy temat? Napisz do nas list! Chcesz, żebyśmy opisali Twoją historię albo zajęli się jakimś problemem? Masz ciekawy temat? Napisz do nas! Listy od czytelników już wielokrotnie nas zainspirowały, a na ich podstawie powstały liczne teksty. Wiele listów publikujemy w całości. Znajdziecie je tutaj.
Polskie wyprawy w góry Iranu i Afganistanu Owiany tajemnicą i magią Hindukusz prawie w całości znajduje się w Afganistanie, jednak jego najwyższy szczyt –Tirich Mir osiągający wysokość 7706 położony jest już na terenie Pakistanu, natomiast najwyższym szczytem Afganistanu jest Noszaq mający 7495 Cały ten łańcuch górski zaliczany jest do najwyższych gór świata. Również jego wielkość jest imponująca, bowiem ciągnie się on równoleżnikowo przez ponad 1000 geograficznego punktu widzenia Hindukusz na zachodzie graniczy z górami Safed Koh, natomiast od wchodu z wyżyną Pamiru, górami Karakorum oraz z Himalajami. Pasmo to dzieli się na trzy części – na Hindukusz Zachodni, Średni i Wschodni. Cały Hindukusz powstał podczas fałdowania alpejskiego, jednak ruchy górotwórcze oczywiście ciągle trwają i góry są ciągle wypiętrzane. Ciekawa jest etymologia nazwy tego pasma. Mianowicie nazwa „Hindukusz” pochodząca z języka paszto oznacza „Zabójca Hindusów” i odnosi się do losu niewolników Induskich, którzy umierali z wyczerpania i zimna pędzeni przez te góry. Pod tą nazwą kryje się także inna rzecz -mianowicie jedna z odmian konopi indyjskich. Historyczne polskie wejścia w góry HindukuszuPierwsza polska powojenna wyprawa w ten rejon miała miejsce w 1960 roku za sprawą Bolesała Chwaścińskiego, który spędził w Afganistanie trochę czasu jako inżynier geodeta w latach międzywojennych budując drogę łączącą Kabul z Pakistanem. Owa działalność zawodowa zaowocowała wyprawą w te rejony w 1960 roku, zorganizowaną przez samego Chwaścińskiego. Prócz rekonesansu topograficznego terenu, który przeprowadził on podczas prac nad drogą, ów geodeta sporządził również słowniczek fonetyczny języka daari, który używany był potem wielokrotnie przez polskie wyprawy do Afganistanu. Jednak mimo rozeznania Chwaścińskiego na tym terenie, podczas pierwszej powojennej wyprawy w Hindukusz używano angielskich map, które obejmowały tylko Pakistan. Dużo było na niej białych plam, wiele informacji nie było spisanych na papierze, a jedynie przekazanych ustnie przez inną, norweską wyprawę. Jednak mimo tak niewielkiej garści informacji dotyczących terenów Hindukuszu i przede wszystkim jego afgańskiej części, postanowiono skorzystać z możliwości i czołówka polskich alpinistów zdecydowała się na długa podróż w celu zdobycia najwyższego szczytu Afganistanu. Droga wiodła przez Moskwę, Taszkient i inne miasta, natomiast odbywała się samochodami ciężarowymi oraz promem. Nie była to łatwa droga ze względu na stan techniczny starych mostów, po których nie można było samochodem przewieźć aż tak ciężkiego ładunku i dlatego wiele razy trzeba było przenosić go na plecach. Po dotarciu do doliny, z której Polacy zamierzali zaatakować górę, okazało się, że na miejscu stacjonuje już obóz japońskich naukowców. Wśród nich znajdowali się również alpiniści, którzy dzięki wcześniejszej aklimatyzacji zdobyli szczyt przed polską grupą. Kilkanaście dni później, dokładnie 27 sierpnia 1960 roku, również siedmiu alpinistów z polskiej ekipy znalazło się na szczycie Noszaq. To jednak nie wszystko, ponieważ wyjazd do Afganistanu zaowocował również wejściami Polaków na okoliczne szczyty, które dotychczas nienazwane i nieopisane na mapach świata dostały swoje nazwy nadane przez Polaków podczas tych wejść. Nowe nazwy, nadane przez polską ekipę zostały włączone do międzynarodowej nomenklatury dotyczącej nazewnictwa tego regionu i funkcjonują na mapach Afganistanu. Wtedy także poprawione zostały niektóre niedokładne mapy tego terenu. Pięć lat później, została zorganizowana druga polska wyprawa w góry Hindukuszu, tym razem była to ekipa krakowska kierowana przez Romana Śledziewskiego. Sama droga między Krakowem a Kabulem zajęła uczestnikom i samochodowi ze sprzętem 27 dni. Wiodła ona przez Bałkany, Turcję i Iran aż do Afganistanu. Było to czwarte z kolei wejście na Noszaq. Podczas wyprawy uczestnikom towarzyszyły drobne niedogodności. Jedne związane z buntem tragarzy, inne związane z problemami aklimatyzacyjnymi niektórych uczestników, którzy byli po raz pierwszy w tak wysokich górach. Szczyt został zdobyty 30 sierpnia 1966 i stopniowo przez kolejne ekipy z tej grupy był zdobywany przez kolejne kilka dni. Również podczas tej wyprawy pojawiły się problemy zdrowotne dwójki alpinistów. Wskutek wypadku, tj. zejścia lawiny porwany został jeszcze jeden z uczestników wyprawy, o którym źródła nie podają czy mógł przeżyć ten wypadek biorąc pod uwagę, że wraz z lawiną leciał tysiąc metrów w dół lądując na grzbiecie lodowca. Pozostała dwójka, którym udało się przeżyć, z poważnymi ranami (jeden z nich, Bourgeois, wskutek uderzenia lawiny przebił nogę czekanem) dotarła do bazy.
Europa jest jednym z najmniejszych kontynentów, ale jest domem dla niektórych z największych pasm górskich. Około 20% całkowitego lądu kontynentu uważa się za górzysty, nieco mniej niż 24% całkowitego lądu świata, który pokrywają góry. Góry Europy były domem dla niektórych z najśmielszych wyczynów w historii, używanych zarówno przez odkrywców, jak i watażków. Zdolność do bezpiecznego poruszania się po tych pasmach górskich pomogła ukształtować świat, który jest teraz znany dzięki szlakom handlowym i osiągnięciom militarnym. Dziś te pasma górskie są głównie używane do jazdy na nartach lub podziwiania ich cudownych widoków. Pięć najdłuższych pasm górskich w Europie Góry Skandynawskie: 1762 km (1095 mil) Znane również jako Skandy, to pasmo górskie rozciąga się przez Półwysep Skandynawski. Są to najdłuższe pasmo górskie w Europie. Góry nie są uważane za bardzo wysokie, ale są znane ze swojej stromości. Zachodnia strona opada do Morza Północnego i Norweskiego. Jej północne położenie sprawia, że jest podatna na pola lodowe i lodowce. Najwyższym punktem jest Kebnekaise na 2469 metrach (8100 stóp). Karpaty: 1500 kilometrów (900 mil) Karpaty rozciągają się na całą Europę Wschodnią i Środkową. Są to drugie pod względem długości pasmo górskie w regionie i można je podzielić na trzy główne części: Karpaty Wschodnie, Karpaty Zachodnie i Karpaty Południowe. W tych górach znajduje się drugi co do wielkości dziewiczy las w Europie . Są także domem dla dużej populacji niedźwiedzi brunatnych, wilków, kozic i rysi. Wędrowcy mogą znaleźć u podnóża wiele źródeł mineralnych i termalnych. Najwyższym punktem jest Gerlachovský štít na 2654 m (8707 stóp). Alpy: 1200 kilometrów (750 mil) Alpy są prawdopodobnie najbardziej znanym pasmem górskim w Europie. Ten pasmo górskie obejmuje osiem krajów: Francję, Włochy, Niemcy, Austrię, Słowenię, Szwajcarię, Monako i Liechtenstein. Hannibal kiedyś słynął na słoniach, ale dziś pasmo górskie jest bardziej domem dla narciarzy niż pachydermów. Poeci romantyczni byliby zachwyceni eterycznym pięknem tych gór, czyniąc je tłem dla wielu powieści i wierszy. Rolnictwo i leśnictwo stanowią dużą część gospodarki tych gór wraz z turystyką. Alpy pozostają jednym z najpopularniejszych celów podróży na świecie. Najwyższym punktem jest Mount Blanc na 4810 metrach (15 781 stóp). Góry Kaukazu: 1100 kilometrów (683 mil) To pasmo górskie wyróżnia się nie tylko swoją długością, ale także faktem, że jest linią podziału między Europą a Azją. To pasmo górskie było ważną częścią historycznego szlaku handlowego znanego jako Jedwabny Szlak , który łączył starożytny świat wschodni i zachodni. Był używany już w 207 przewożąc jedwab, konie i inne towary do handlu między kontynentami. Najwyższym punktem jest Elbrus na 5642 metrach (18510 stóp). Apeniny: 1000 kilometrów (620 mil) Pasmo górskie Apeninów rozciąga się na całej długości Półwyspu Włoskiego. W 2000 roku włoskie Ministerstwo Środowiska zasugerowało rozszerzenie zasięgu o góry północnej Sycylii . Ten dodatek zwiększyłby zasięg 1500 kilometrów (930 mil), wiążąc je na długość z Karpatami. Posiada jeden z najbardziej nienaruszonych ekosystemów w kraju. Góry te są jednymi z ostatnich naturalnych ostoi największych europejskich drapieżników, takich jak włoski wilk i niedźwiedź brunatny, które wyginęły w innych regionach. Najwyższym punktem jest Corno Grande na 2912 metrach (9553 stóp).
Samotność, oślepiające słońce w dzień, mróz w nocy – wędrówka przez góry Zagros nie należy do typowych pomysłów na wakacje. ZOBACZ GALERIĘ >>> Temperatura przekracza 35 stopni. W takim upale nie da się wędrować szybko. Odmierzam więc spokojnie kroki, kilometry i godziny, jakie pozostały mi do późnego popołudnia. Wtedy żar osłabnie, a ja będę mógł przyspieszyć. Wokół pomarańczowe i brązowe wzgórza pokryte suchymi trawami, ciągnące się po horyzont. Kompas i stara radziecka mapa muszą mi wystarczyć do wyznaczania drogi przez te pustkowia. Cztery lata wcześniej przyjechałem po raz pierwszy do Iranu. Wędrowałem ulicami starych perskich miast, namacalnie czując 3 tys. lat historii. Pod dachami miejscowych ludzi spędziłem wiele dni i nocy. Poznałem trudną współczesność tego kraju. Kiedy wyjeżdżałem po pięciu tygodniach, byłem nim zafascynowany. Chciałem wrócić i dotrzeć do miejsc, których podczas pierwszej krótkiej wizyty nie udało mi się odwiedzić. Gdy już w Polsce patrzyłem na mapę Iranu, mój wzrok stale zatrzymywał się na potężnym łańcuchu górskim ciągnącym się przez całą zachodnią część kraju. Góry Zagros – mało poznane i opisane, ziemia na poły nieodkryta, pustynna, poprzedzielana wysokimi pasmami. Pomysł, by przejść je w całości, nie dał mi spokoju. Spakowałem minimalny zestaw sprzętu i poleciałem do Teheranu. Ruszyłem samotnie zmierzyć się z górami i z samym sobą – pokonać pieszo ponad 2 tys. km. Początek drogi Zaczynam od miasta Tebriz i północno-zachodnich prowincji zamieszkałych przez irańskich Azerów i Kurdów. Choć to dopiero początek mojej wędrówki, trudno o miejsce bardziej oddalone od cywilizacji niż wzgórza nad brzegami wysychającego jeziora Urmia i wzdłuż granicy z Irakiem. A jednak szybko zdaję sobie sprawę, że otaczają mnie jedne z najpiękniejszych gór, jakie widziałem. Zachodzące słońce wydobywa z nich dziesiątki kolorów. Narzucam sobie plan na każdy dzień: 14 godz. marszu i przejście w tym czasie 35 km. Mój podstawowy zapas wody to cztery litry na dzień. Poza tym niosę 10-litrowy bukłak, na wypadek gdybym nie znalazł strumienia lub źródła przez dwa lub trzy dni. Na szczęście niemal nigdy nie jest mi potrzebny. Co pewien czas otwiera się przede mną dolina, w której zielenią się drzewa i pola ogrodzone kamiennymi murkami. W takich miejscach mogę zmyć z siebie kurz i nabrać wody. A także spotkać ludzi. To właśnie mieszkańcy tych gór sprawiają, że wędrówka staje się pasjonująca. Byłem zmuszony wziąć jak najlżejszy bagaż. Nie mam namiotu, za schronienie służy mi płachta rozbijana na kijkach trekingowych. Jej zaletą jest piórkowa waga, wadą – żółty kolor. Przyciąga owady i wzrok postronnych osób. Ma to czasem swoje dobre strony. Któregoś wieczoru, zmęczony upałem, rozbijam się na skraju sadu w dolinie niedaleko Miandoabu. Mimo ciemności wypatrzył mnie właściciel szykujący z bratem transport owoców na następny dzień. Zaprosił mnie do ognia, dał koc. Razem zjedliśmy kolację. W Iranie obcy szybko staje się gościem, a przybycie gościa jest zawsze świętem. Innym razem dostrzegłem rodzinę zbierającą winogrona. Prawo zabrania produkowania z nich alkoholu, owoce suszy się więc na rodzynki. Przełamując nieśmiałość i nieznajomość języka, zapytałem, czy mogę zrobić zdjęcie. Oczywiście! Skoro jednak wszedłem na podwórze, nie zdołałem opuścić go tak po prostu. Jedna fotografia zamieniła się w kilkugodzinne spotkanie. Irańczycy namawiali mnie, bym został na noc, nie chciałem jednak nadużywać ich uprzejmości. Wymknąłem się o zachodzie słońca. Jeszcze kilka godzin wędrowałem w świetle księżyca, zanim pokonało mnie zmęczenie. Kiedy jeszcze w Polsce oglądałem góry Zagros na zdjęciach satelitarnych, wydawały mi się bezludne. Nastawiłem się na samotność. Dopiero po wejściu w nie zobaczyłem wsie, pastwiska, drogi i ludzi – żyjących od wieków w tym surowym środowisku. Z czasem zacząłem wręcz wybierać bezdroża, byle tylko przez cały dzień być samemu. Przejście Zagrosu miało mnie nauczyć jednego: podróż nie zawsze daje nam to, czego szukaliśmy. Zawsze jednak daje coś w zamian. Zima niespodziewana Zima dopada mnie wcześniej, niż się spodziewałem. W połowie listopada, po sześciu tygodniach marszu, trafiam w masyw Dena, najwyższe partie gór Zagros. Szczyty przekraczają tam 4 tys. m, a mój szlak nieraz prowadzi przez przełęcze na wysokości ponad 3 tys. m. Jeszcze siedząc w domu nauczyciela niedaleko Chorramabadu, z niepokojem słuchałem wiadomości o śnieżycach, które zaatakowały Tebriz i Miandoab – miasta, w których jeszcze niedawno byłem. U mnie pogoda jak na razie jest bez zarzutu. Za dnia idę w słońcu głębokimi dolinami, noce są jednak lodowato zimne. Raz pod swój dach przyjmują mnie pasterze. Na zewnątrz ściska mróz, a my skupiamy się wokół piecyka na naftę i rozmawiamy do późnej nocy. Jeden z pasterzy sięga po stojące w ukryciu pudełko i wyciąga kawałek drutu z czymś smolistym na końcu. Rozżarzonym metalem dotyka do czarnej substancji i pomieszczenie wypełnia się słodkawym ziołowym zapachem. Zaciągamy się po kolei. – Terjak – mówi mężczyzna, a potem kładzie palce na ustach i uśmiecha się. Kiwam głową. Opium, masowo sprowadzane z gór Afganistanu, znajduje w sąsiednim Iranie miliony nabywców. Dla starszych środek przeciwbólowy i uspokajający, dla młodszych forma rozrywki i sposób na zapomnienie o rzeczywistości. O świcie wychodzę na drogę, chcąc dojść przed zmrokiem do końca doliny i wsi Kelouse, którą otaczają najwyższe wierzchołki Zagrosu. Setki metrów zejść i podejść kończą się potężnym grzbietem, w którym widnieje zasypana śniegiem przełęcz. To jedyna droga. Czy dam radę przebić się na drugą stronę? Niskie buty grzęzną w śniegu, ślizgają się na kamieniach. Wreszcie, w półmroku, znajduję drogę w dół, a później ludzi i schronienie. Im dalej idę, tym częściej jestem dłużnikiem tych wszystkich, którzy przyjęli mnie pod swój dach. Ta podróż nigdy by się bez nich nie udała. Farzada spotykam na drodze, 50 km na wschód od Szirazu, stolicy prowincji Fars. Mówi świetnie po angielsku. Zatrzymuję się w jego domu. Słucham opowieści o rodzinie i ostatnich 35 latach, które zmieniły Iran nie do poznania. – Przed laty do tego domu przyjeżdżały tłumy gości z Europy. Po rewolucji islamskiej to się skończyło. Jesteśmy odcięci od świata, a nasi rządzący dbają tylko o napychanie własnych kieszeni – mówi z goryczą. – Szacha obalono, ale wolności nie odzyskaliśmy. Farzad pesymistycznie patrzy w przyszłość. Nie tylko ze względu na politykę. – Spójrz na tę okolicę – pokazuje piaszczyste wzgórza. – 50 lat temu mieliśmy tu pola, biegały jelenie, a woda płynęła otwartymi kanałami od strony gór. Teraz sprowadzamy ją tylko rurami, aby nie wsiąkła w ziemię. Zwierzęta i pola zniknęły, zniknęła także woda, która utrzymywała je w tym miejscu. Od kilku lat nie padał większy deszcz i cała kraina dotknięta jest suszą. – A gdzie podziała się woda? – pytam. – Zabrało ją intensywne rolnictwo i zmieniający się klimat. Od strony pustyni napływa do studni słona woda. Trudno cokolwiek uprawiać, więc wielu z nas przenosi się do miasta. Z jednej strony susza, z drugiej – konflikt rządu z Zachodem. Trudno być optymistą. Niewiele słów usłyszanych w tej podróży trafiło do mnie tak mocno. Oddają one myśli milionów Irańczyków. Pragnący wolności i kontaktu ze światem pozbawieni są jednego i drugiego. I nie mogą się pogodzić z tym, że choć witają z otwartym sercem każdego, kto przybywa do ich kraju, poza jego granicami postrzegani są jako fanatycy. U celu Po 76 dniach wędrówki wyczerpany docieram do ostatnich szczytów Zagrosu. Minąwszy nadbrzeżne wsie, trafiam do portowego miasta Bandar-e Abbas. Jeszcze tylko godzina marszu i o zachodzie słońca staję nad Oceanem Indyjskim. Dalej nie ma dokąd iść. Wygląda na to, że cel został zrealizowany. Co jednak było celem? Czy tylko wytyczenie szlaku przez góry Iranu? Gdy o tym myślę, widzę, że istotą były spotkania z mieszkańcami wsi zagubionych w Zagrosie, obserwowanie ich życia z dala od miast. A także doświadczenie niezrównanej gościnności, przeczącej wszystkim stereotypom, jakimi obrósł ten kraj. Warto wiedzieć ■ DOJAZD Najtaniej liniami Pegasus Airlines. Cena biletu przez Lwów i Stambuł do Teheranu to 700 zł w jedną stronę. ■ TRANSPORT Najlepiej korzystać z autobusów – są wygodne i tanie (50 zł za 1000 km!). ■ NOCLEGI W tanich hotelach za noc płaci się ok. 400 tys. riali (50 zł). ■ JEDZENIE Kuchnia Iranu jest znana na świecie. Warto spróbować dań z baraniny, ghormeh sabzi, słodyczy i kilku rodzajów chleba. ■ BEZPIECZEŃSTWO Iran jest bezpieczny! Nie ma rozbojów, terroryzmu ani naciągaczy typowych dla turystycznych miejsc. Jest to jednak kraj policyjny. Spodziewajcie się sporadycznych kontroli dokumentów. Unikajcie terenów w pobliżu granicy z Afganistanem i Pakistanem. Alkohol jest zakazany, a kobiety muszą zakrywać włosy i ramiona. Łukasz Supergan
Gospodarze zaskoczyli nas z rana wątróbką z cebulką. Pięknie dziękujemy, żegnamy się i uderzamy w kierunku Iranu. Jako, że dom naszych gospodarzy był ostatnim w mieście, sto metrów od furtki zaczyna się pierwszy dzisiaj, blisko dziesięciokilometrowy podjazd. Trochę zasmuceni tym faktem, psychicznie nastawiamy się na co najmniej godzinne podjeżdżanie, jednak los miał dla nas inne plany na ten ranek. Dosłownie po przejechaniu stu pierwszych metrów i kilku obrotach korbą łapie nas autostop. Nie my go, lecz wyjątkowo on nas. Do pracy jechała akurat ekipa drogowców i kiedy na dźwięk silnika ciężarówki odwróciłem głowę, ledwo nawiązaliśmy z nimi kontakt wzrokowy – oni już machali do nas z paki zachęcając do wsiadania. Szczęście jest tym większe, że minęło nas w przeciągu dnia nie więcej jak 4 ciężarówki i kilkanaście samochodów. Chwilę potem byliśmy już wraz rowerami na górze Ziła i w taki oto sposób zaczynamy nasza dzisiejszą jazdę. Autostop, który sam zlapal autostopowiczów Jechało się miło. Jeden robotnik trzymał mój rower, drugi robotnik trzymał rower Piotrka, trzeci przymierzał moje okulary, a my zostaliśmy posadzeni na ławeczce, plecami opierając się o kabinę. Kiedy porobiliśmy zdjęcia naszym dobrodziejom, lekko się rozgościliśmy i nastawiliśmy się na dłuższą jazdę, okazało się, że oni wcale nie jadą tak daleko jak to myśleliśmy, że się dogadaliśmy. Porozumiewaliśmy się oczywiście głównie za pomocą gestów i domysłów, wtrącając co jakiś czas nazwę miasta Chakaten. Po niespełna 5 kilometrach panowie oznajmiają, że kończymy jazdę, bo oni mają dziurę w jezdni do załatania, a my resztę tego pierwszego podjazdu musimy pokonać o własnych siłach. Teren cały czas faluje, ale nachylenie drogi jest na wysoce akceptowalnym poziomie. Olbrzymich rozmiarów góra czeka nas dopiero w połowie dnia, a to jest jedynie przedsmak, rozgrzewka, mała próba generalna naszych możliwości. Od tejże przełęczy do granicy jest tylko 60 kilometrów, przy czym 30 z górki i również 30 po płaskim. Jeśli uda nam się pokonać podjazd względnie szybko, to jest nadzieja na dotarcie do Iranu przed zmrokiem. Tymczasem jedziemy wzdłuż granicy z Azerbejdżanem, gdzie droga momentami nawet przekracza granicę (tak przynajmniej pokazuje GoogleMap). Jest w miarę chłodno i naszło sporo chmur – co jest akurat dobrym omenem przed czekającymi nas stromiznami. Początkowo cały ten dojazd do granicy z Iranem miał wyglądać zupełnie inaczej, mianowicie chcieliśmy jechać przez miasteczko Kadżaran. Całkowicie inną trasą, pociągniętą bardziej na zachód i prowadząca finalnie na to samo przejście graniczne. Niestety wczoraj w Kapan – gdzie był rozjazd na obie drogi – okazało się, że jest ona zamknięta ze względu na jakieś osuwiska czy inne nieszczęście i niejako zostaliśmy zmuszeni do wybrania alternatywnej drogi prowadzącej przez Tsav i niejaki Park Narodowy Arevik. Pokonując kolejno dwie przełęcze po 1200 metrów, zaczynamy nieśmiało zbliżać się do wcześniej wspomnianego kolosa mierzącego ponad dwa kilometry. Samochodów jak na lekarstwo, a co za tym idzie szanse na złapanie stopa mizerne. Pakujemy w siebie po batoniku i ochoczo zabieramy się do pedałowania. No dobra, może czasem zerkamy do tyłu w poszukiwaniu potencjalnej ciężarówki, ale najwidoczniej limit autostopów wyczerpaliśmy z samego rana. Chmury utrzymują się praktycznie cały czas, momentami nachylenie robi się ostrzejsze, ale na ogół jedzie się przyjemnie i bez większego nakładu sił. Podjazd o długości niespełna 20 kilometrów wije się kolejnymi wzgórzami niczym groźnie wyglądające, niezidentyfikowane, czarne węże pełzające poboczami drogi. Pokonując kolejne zakręty nie sposób odgadnąć, w którym kierunku została poprowadzona droga i gdzie znajduje się przełęcz. Jesteś pewny, że szczyt będzie gdzieś tam za drzewami na prawo od drogi, a tutaj okazuje się, że ta została pociągnięta w zupełnie odwrotnym kierunku. Takie to urozmaicenie podczas monotonnej i ciągnącej się w nieskończoność jazdy. Zatrzymuję tymczasem jeden akurat przejeżdżający samochód, celem doinformowania się. Pytam grzecznie kierowcę ile kilometrów zostało do przełęczy i czy aby na pewno jedziemy w dobrym kierunku. Facet w średnim wieku zmarszczył brwi, porozumiewawczo spojrzał na dwie współpasażerki i stwierdził, że droga prowadzi do Agarak, omijając wcześniej Meghri – czyli dokładnie tam gdzie chcemy jechać. Jeśli zaś chodzi o kilometry do przełęczy to mówi, że nie powinno być więcej jak 5, ale głowy nie da. Poza tym, raczej nic spektakularnego się nie dzieje, jedynie raz zostaliśmy zgarnięci z drogi przez robotników zajmujących się wyciąganiem ciężarówki, która wypadła na zakręcie w nocy. Nieszczęśnik zmiótł barierki ochronne, skosił kilkanaście drzew i wylądował na samym dole skarpy. Zginął na miejscu. Sami robotnicy troszeczkę się nudzili czekając na jakiś większy transport, to też zaprosili nas na małe śniadanie. Majster – fan motoryzacji – opowiadał jak to jeździł po Europie swoją ciężarową Scanią i zachęcał nas, żebyśmy poczekali aż nadjedzie pomoc i wtedy oni zabiorą nas na przełęcz. Robotnicy którzy zaprosili nas na posiłek. Zajmowali się wyjmowaniem ciężarówki, która spadła z skarpy zeszłej nocy ... ciężarówka... kierowca zginął na miejscu. Dziękujemy za ofertę, ale postanawiamy sami podjechać te kilka serpentyn. Kiedy okazało się, że na liczniku stuknęło już 10 kilometrów, a przełęczy dalej nie było widać, z góry nadjeżdża samochód i zatrzymuje się na poboczu po drugiej stronie drogi. Wysiada z niego ten sam gościu i tym razem stanowczo oznajmia, że do przełęczy zostało równe 6 kilometrów. Jeszcze zerknął raz na swój licznik i upewniwszy się, że policzył dobrze ponownie kiwnął twierdząco głową. Dobry człowiek specjalnie dla nas zmierzył odległość i choćby przez wzgląd na to jestem mu wstanie wybaczyć wcześniejszą wpadkę. Jeszcze poprosił o zdjęcie wraz z żoną (jak mniemam) i odjechał w pośpiechu. Miły akcent na rozstanie się z Armenią i Ormianami. Niedługo potem byliśmy już na przełęczy i szanse na dojechanie do Iranu były jak najbardziej prawdopodobne. Uwielbiam ten moment, kiedy po pokonaniu ostatnich metrów podjazdu wyłania się całkowicie nowy, często zaskakujący widok. Na górze żadnego znaku informującego o przełęczy, a już na pewno nie o wysokości. Specjalnie odpalony na tę okazję GPS w telefonie informuje o ponad 2300 metrach, więc całkiem niezły wynik. Oczom naszym ukazują się przepastne pasma górskie. Niezliczona ilość poszarpanych, ostro zakończonych i bliźniaczo podobnych do siebie szczytów. Czeka nas teraz piękny zjazd, prowadzący aż do samej granicznej rzeki Araks. Porcja zdjęć z zjazdu: Opuszczona wioska po drodze... zjazd w stronę rzeki Araks - granicznej z Iranem Kiedy wreszcie docieramy do granicy, oczom naszym ukazuje się rwący, pokaźnych rozmiarów wodny potwór, ogrodzony z obu stron drutem kolczastym, kilkurzędowym płotem (oczywiście pod napięciem) i znakami informującymi o zakazie fotografowania. Nagle temperatura skacze do co najmniej 35 stopni i wszystkie polary i długie spodnie lądują z powrotem w sakwach. Teraz już na dobre 2,3 tygodnie, ponieważ meteorolodzy raczej nie przewidują anomalii pogodowych w Iranie i jakiegoś nagłego ochłodzenia… Szczęśliwie jadąc wzdłuż rzeki mamy wiatr w plecy, więc całkiem sprawnie przemieszczamy się w kierunku przejścia granicznego Agarak – Nordooz. Po drodze mieliśmy jeszcze małą kontrolę paszportów przez Ormiańskiego pogranicznika. Straciliśmy przez to trochę czasu, ponieważ mundurowy czekał długo na potwierdzenie telefoniczne, że nie jesteśmy gdzieś notowani i trochę zaczynaliśmy się bać o to, gdzie złapie nas noc. Nie mamy pojęcia jak długo potrwa jeszcze kontrola na przejściu, a wszyscy wiedzą, że nocowanie w sąsiedztwie granicy nie jest zbyt mądrym posunięciem. Mając w pamięci to, że w Iranie jest prohibicja, udajemy się jeszcze na ostatnie piwko w przydrożnym barze. Kobieta tam sprzedająca opowiada jak to się żyje przy granicy z Iranem, twierdzi, że w porządku, do Irańczyków nic nie ma, ale sama w swoim długim życiu nie odwiedziła nigdy sąsiada zza rzeki. Jak mówi, nie zależy jej, tu jest przecież dobrze, wszystko ma i co ona w ogóle by tam miała robić u tych całych ‘muslimów’. Zachęca nas także do wzięcia pokoju w jej małym hoteliku, ale niestety nie stać nas na takie luksusy. Mimo to pani częstuje nas serem, pomidorami i życzy powodzenia. Żegnamy się i nieśmiało podążamy w kierunku szlabanu granicznego. Ostatnie piwko zaraz przed granicą... Przejście graniczne Armenii z Iranem jest dość rozległe i można dostać się tam taksówką z Agarak, udać pieszo lub też ta jak my rowerem. Dowolność wyboru. Wizę oczywiście trzeba wyrobić wcześniej i nie ma takiej możliwości, żeby otrzymać ją na granicy. Cały proces wyrabiania wizy jest dość skomplikowany i nietani… Na granicy bez większych ceregieli. Rowery przeprowadzamy przez długi korytarz, na końcu którego krótkim salam wita nas oficer siedzący w swojej małej kanciapie. Wszyscy pogranicznicy zawsze wyglądają tak samo. Ospali, znudzeni, zrezygnowani. Ten także niemrawo przygląda się wizie i skrupulatnie, z wybitnie angielską flegmą wklepuje wszystkie nasze dane do komputera. W następnym okienku inny celnik przybija pieczątkę, sprawdza wizę, zadaje kilka pytań dotyczących nas i naszych celów podróży i … to wszystko. Nawet nikt nie zapytał co mamy w sakwach, nie mówiąc już o ich prześwietlaniu czy chociażby zajrzeniu do środka. Na koniec mundurowy rzuca równie ospale Khodafez i już jesteśmy w Iranie. Ps. Zwrot ten znaczy w Farsi – Do Widzenia lub bardziej poetycko – Niech Bóg Cię chroni. Nie wnikam, którego boga miał na myśli celnik i który ma większa moc na pograniczu chrześcijaństwa i islamu, ale miło z jego strony. Dobry ospały człowiek. Po drodze wymieniamy jeszcze po 50 dolarów u cinkciarza. Należy pamiętać, że w Iranie są jakby dwa kursy wymiany walut i nigdy, przenigdy nie wymieniajcie w bankach i innych oficjalnych instytucjach. Można stracić naprawdę wiele. Po lekkich negocjacjach z Panem cinkciarzem jesteśmy w IRANIE. W kraju ajatollachów, perskich dywanów, kraju tajemniczym, kraju gdzie litrami pija się czarną herbatę, gdzie Polska to Lahestan, kraju podobno życzliwych i otwartych ludzi i kraju gdzie homoseksualizm i picie alkoholu karane jest śmiercią. Niby dużo czytaliśmy, sporo artykułów, relacji na blogach, książek i niby wiemy czego się spodziewać, ale jakieś obawy i sporo niepewności pozostało. Dodatkowo zakładamy jeszcze na granicy długie spodnie, które prawo obowiązujące w Iranie (szariat) nakazuje nosić mężczyznom. Jak to jest naprawdę i czy tyczy się to rowerzystów przekonamy się w późniejszych dniach, ale jak na razie strach przed nieznanym bierze górę i wolimy nie ryzykować. Wszystkie wyobrażenia o Irańczykach, których niewielka ilość zaprzątała jeszcze nasze głowy, runęły 300 metrów od granicy. Pierwszy Irańczyk jakiego zapytaliśmy o drogę, zaraz po zatrzymaniu samochodu na poboczu i wyjściu do nas, zanim nawet odpowiedział nam na pytanie, pierw zapytał czy coś się stało i jak może nam pomóc. Obowiązkowo zapytał także skąd jesteśmy i pochwalił się, że również kiedyś jeździł z kolegą rowerami obwieszonymi sakwami. Z uśmiechem na ustach – całkiem niezłym angielskim – powitał nas w swoim kraju, obdzwonił 3 znajomych, aby upewnić się, że posyła nas właściwą drogą i na koniec poprosił o zdjęcie na pamiątkę – żeby móc pokazać właśnie znajomemu sakwiarzowi. W miedzyczasie kilku innych rozentuzjazmowanych kierowców radośnie trąbiło w naszym kierunku – życzliwie przy tym machając. Nikt nie krzyczał, nikt nie groził…. Tak nas wita Iran, jednak na szersze obalanie stereotypów przyjdzie jeszcze czas w późniejszych wpisach. Wszak spędzimy tutaj ponad 2 tygodnie. Tymczasem robi się ciemno, a my jesteśmy w dalszym ciągu obok granicy. Wszyscy podróżni zgodnie twierdzą i jest to zasada numer jeden tycząca się noclegów na dziko, że nie należy spać przy granicy żadnego państwa. Jeśli jest to Iran, to tym bardziej. Dramatyzmu całej sytuacji dodaje to, że zaczął się właśnie podjazd i kilometry wpadają nad wyraz wolno. Nie mamy wyjścia i zmuszeni jesteśmy rozbijać się raptem 1500 metrów w linii prostej od granicy… To nie jedyny problem. Znalezienie miejsca na namiot także nie było łatwe. Mimo że wokoło żadnych zabudowań i świateł, ciężko było znaleźć jakieś płaskie, a zarazem osłonięte od drogi i granicy miejsce. W końcu kiedy było już bardziej ciemno niż jasno, odbiliśmy na kamienną ścieżkę, prowadzącą gdzieś jeszcze bardziej w górę i nie wybrzydzając zaczynamy brać się za rozkładanie namiotu. Tak – tym razem tylko jednego, ponieważ nie było czasu ani miejsca na dwa, a trzeba jeszcze coś przecież ugotować do jedzenia zanim totalnie będzie ciemno. Tym sposobem Piotrek bierze się za rozstawianie i mocowanie namiotu, a ja za odpalanie kuchenki. Obaj walczymy przy tym z mocnym wiatrem, który ani nie pozwala założyć tropiku na namiot, ani zagotować wody pod makaron… Kiedy już się uporaliśmy z całym tym biwakiem, wszystko ogarnia głucha cisza. Wiatr ustępuje, wokoło ciemna pustka, żadnych lamp. Szczęśliwie udało się nam znaleźć takie miejsce, że z drogi nas praktycznie nie widać, a od granicy dzieli nas niewielka skarpa. Tym sposobem jesteśmy w miarę bezpieczni, ale i tak trochę boimy się nocnej wizyty jakichś pograniczników. Wszak mogą za tym iść niemiłe konsekwencje z posądzeniem o szpiegostwo włącznie.
pasmo górskie w iranie